środa, 24 lipca 2013

Rozdział IV: Jak na rollercoasterze


Jejku, wszystko teraz dzieje się tak szybko, że nawet nie mam czasu, żeby usiąść na chwilę i pomyśleć (no dobra, może trochę przesadzam, z resztą zaraz sami ocenicie).

W niedzielę (21.07) po południu wróciłam z Bułgarii. Po 23 godzinach podróży autokarem dotarłam około 17 do Lublina. Zmęczona i głodna pojechałam natychmiast do domu, gdzie pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było otwarcie lodówki (:D). Z talerzem pełnym jedzenia położyłam się przed telewizorem i rozpoczęłam długo oczekiwany relaks. Jednak nie trwał on zbyt długo ( niestety :(((()… Kiedy byłam w Złotych Piaskach, wreszcie dotarły do mnie dokumenty ze Stanów (formularz DS.-2019 i GF). Na wtorek po powrocie (23.07) miałam umówione spotkanie w biurze podróży z panią, która pomaga w wypełnianiu wniosków wizowych i umawianiu się na spotkania w ambasadzie. Dowiedziałam się, że mój tata wziął sobie ten tydzień wolny, m.in. po to, żeby pojechać ze mną do ambasady. Więc jeszcze w niedzielę wieczorem zaczęłam wypełniać wniosek o wizę (odrobinę z pomocą mamy, bo gdybym zrobiła to dopiero we wtorek, to nie miałabym szansy pojechać do Wawy w tym tygodniu). Wszystko poszło całkiem sprawnie, oczywiście miałam niekiedy jakieś wątpliwości, ale wtedy pytałam się mamy i jak ona nie wiedziała, to po prostu robiłyśmy to na „czuja”. Gdy tylko wniosek był już kompletny, dokonałyśmy zapłaty i zaczęłam rejestrować się na stronie ambasady. Wszystko fajnie, nie miałam pojęcia, że to takie proste będzie. Zaczynam umawiać się na spotkanie z konsulem i nagle informacja z kartkami z kalendarza na lipiec/sierpień/wrzesień: W danym momencie nie ma miejsc na spotkanie w ambasadzie. Zamarłam… Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać… Tyle myśli napłynęło mi do głowy, czy to oznacza, że nie pojadę na wymianę??? Co teraz będzie??? Na szczęście moja mama była obok mnie i gdy tylko mnie zobaczyła, od razu zaczęła pocieszać :)))) Powiedziała, żebym się nie martwiła, że pewnie mają jakąś aktualizację systemu czy coś, że jest późno i że trzeba jutro z rana spróbować, bo to będzie już roboczy dzień. Ulżyło mi. Zaraz po tym zaczęłam szukać jakichś informacji na temat tych spotkań z konsulem i okazało się, że dopiero po upłynięciu około doby po uzupełnieniu wniosku można umawiać się na spotkanie. Ok., także spokój! No dobra, może nie do końca…
Gdy tylko obudziłam się w poniedziałek (22.07), od razu weszłam na stronę ambasady, żeby sprawdzić, czy już mogę się umówić. Wiem wiem, że jeszcze nie minęła wtedy doba, no ale ja nie mogłam czekać! Oczywiście nie mogłam się jeszcze umówić, więc znów musiałam czekać… W między czasie dostałam też powitalnego maila od koordynatorki z mojego dystryktu w USA. Było tam coś o tym, że bardzo się cieszą, że do nich przyjeżdżam, że postarają się zrobić ten rok, najlepszym rokiem mojego życia, były też informacje o tym, co muszę zrobić przed wyjazdem, jakieś info o wycieczkach i jakieś inne pierdoły. Jedna rzecz tylko mocno mnie zszokowała:

There will be a 30 day blackout period after you arrive. You may call your parents to let them know that you are here safe and sound, but then no emails or Facebook or phone calls for 30 days with your family or friends in your home country. Please do not bring a laptop with you.  

NIE NIE NIE!!! Ok, wiedziałam, że nie będę mogła się często kontaktować z rodziną i w ogóle, no ale bez przesady! Jak ja niby będę prowadzić bloga przez ten czas??? Uskokoje was, że na pewno wezmę laptopa i będę starać się najwyżej po kryjomu pisać jakieś newsy :))) Moja mama też się lekko zdziwiła, że to aż 30 dni, bo wcześniej była mowa o 2 tygodniach i ma zamiar napisać do tej pani i powiedzieć, że jej się to nie podoba (zobaczymy co z tego wyjdzie ;>).

Gdy wróciłam w poniedziałek do domu, czyli ok. 17 znowu spróbowałam się zalogować i umówić na spotkanie, ale się nie udało. Jakoś po 19 albo chwilę przed zdecydowaliśmy się zadzwonić do ambasady, bo nie mogliśmy już dłużej czekać (przynajmniej ja nie). Mój tata wziął do ręki telefon i… umówił mnie na spotkanie na wtorek (23.08) na 8.30! Byłam strasznie szczęśliwa, że wreszcie nastąpi ten moment, na który już od dawna czekałam. Natychmiast zaczęłam czytać na stronie ambasady co mogę wziąć na spotkanie oraz informacje o prawach w USA (z blogów innych wymieńców wiedziałam, że każdy dostał to pytanie ;)). Z wrażenia nie mogłam w ogóle usnąć, spałam może ze 2 godziny, ale to max! Przed 4 wstałam, umyłam się, wypiłam kawę i razem z tatą o 5 wyjechaliśmy z Lublina. O  7 byliśmy już w Warszawie, więc zatrzymaliśmy się na szybką kawę, a o 8 stałam w kolejce do ambasady. Wszystko szło całkiem sprawnie, ale oczywiście nie mogło mi się nic nie przytrafić. Przez to że umawiałam się poprzedniego dnia wieczorem nie było mnie jeszcze w jakimś systemie czy coś takiego i musiałam chwilę poczekać, aż pani mnie zarejestruje. Następnie poszłam do okienka, gdzie inna pani sprawdziła moje dokumenty, pobrała odciski palców i dała broszurkę. Zapytała mnie także o opłatę SEVIS, czy w ogóle wiem co to jest i czy dokonałam już jej. Ja odpowiedziałam, że tak, że nawet dałam jej potwierdzenie na kartce, ale wiem, że nie minęły jeszcze 3 dni od dokonania tej wpłaty, więc może o to chodzi. Po prostu nie było jeszcze potwierdzenie tego w systemie, ale to na szczęście nie przeszkodziło mi w niczym. Po otrzymaniu numerka udałam się do poczekalni. Miałam A035, a do okienka podchodziło dopiero A010, no nic i tak nie było najgorzej, tylko 25 numerów… Gdy na tablicy pojawił się mój numerek, szybko wstałam i podeszłam do okienka. Z lekkim uśmiechem na twarzy powiedziałam Hello, na co w odpowiedzi usłyszałam Dzień dobry. Ale dalsza część rozmowy przebiegała już w języku angielskim. W sumie ciężko to nazwać rozmową, pan zadał mi kilka pytań, na które odpowiedziałam i tak to czekałam, aż on uzupełni wszystkie papiery. Zadał mi tradycyjne pytanie po co jadę do Stanów, jak powiedziałam, że na wymianę i że będę tam chodzić do high school, spytał się mnie do której klasy. Później zapytał o stan, do którego jadę i czy mam jakąś rodzinę w USA. Następnie spytał mnie, czy zapoznałam się z broszurą i czy ja zrozumiałam, ja odpowiedziałam, że tak, więc poprosił mnie, żebym mu wyjaśniła o co tam chodzi. Na sam koniec odłożył moje dokumenty do jakieś teczki i życzył mi udanego wyjazdu. Muszę przyznać, że całkowicie inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. Myślałam, że spotkanie z konsulem odbywa się w jakimś pokoju, gdzie jest tylko on i osoba starająca się o wizę, że są tam takiego ładnie zdobione drewniane krzesła i stół, ładny i mięciutki dywan i w ogóle, a tu taki szok. Normalnie jak na dworcu! Podchodzisz do okienka, które wygląda jak kasa i sobie rozmawiasz.

Dodatkowo w poniedziałek zaakceptowałam zaproszenie mojej host sister na facebooku i odbyłam z nią pierwszą rozmowę. Jest bardzo miła. Odpowiedziała mi na wszystkie moje pytania (przyznam, że trochę ich było), opowiedziała o sobie i swojej rodzinie, o mieście. Podczas następnej rozmowy mam zamiar podpytać ją trochę o szkołę.

Tymczasem idę szykować się do szpitala, bo jeszcze przed wyjazdem muszę mieć usunięte wszystkie ósemki i będę miała jutro zabieg pod narkozą. Przyznam, że trochę się cykam, bo jeszcze nigdy nie byłam w szpitalu. Ale wszystko musi być dobrze i już w piątek mam wyjść (cała spuchnięta) do domu :)))


Wrzucam kilka fotek z Bułgarii!


taaaki wschód słońca na pożegnanie z Bułgarią! :))))




wschód słońca :))))


 prawie ostatni posiłek za ostatnie pieniążki :P




chyba moje jedyne zdjęcie z Bułgarii, które mam na swoim telefonie :P

Ulczix

11 komentarzy:

  1. Usuwanie osemek jest przeklęte. Ja mam usunięte na razie dwie, czyli dwie mi jeszcze zostały. Usuwałam pojedynczo, bo inaczej nie dałabym rady jeść. To jest koszmar (sam zabieg spoko), tydzień wyjęty z życiorysu. Nie wiem jak będzie w Twoim przypadku, bo pod narkozą. Powodzenia! (;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no wlasnie wiem, ze najgorzej jest po zabiegu, mam nadzieje, ze nie bedzie bardzo bolec :(

      Usuń
  2. Powodzenia z ósemkami, znajoma miała usuwane wszystkie tak jak Ty, ponad dwa tygodnie miała wyjęte z życiorysu. Mam nadzieję, że z Tobą będzie lepiej. Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam nadzieje, ze pare dni poboli i bd spoko, nie strasz mnie :P

      Usuń
    2. Nie miałam zamiaru Cię straszyć ;p Będę trzymać mocno kciuki, żeby bolało góra kilka dni. Trzymaj się cieplutko :)

      Usuń
  3. Czytając tego posta, poczułam się jakby ktoś opisywał mi moje życie. Po pierwsze, miałam taką samą akcję z umówieniem się na wizytę - lipiec, sierpień, wrzesień, zajęte. Ale jak zobaczyłam, że do końca roku nie ma terminów to się uspokoiłam - następnego dnia także zadzwonił i umówił - też na 8.30. Po drugie, to samo myślałam o przebiegu rozmowy! Jakiś pokój, tylko ja z konsulem, a nie jak na poczcie :) Na sam koniec - w 1 kl. gimnazjum, czyli 2 lata temu, też miałam usuwane ósemki. Masz szczęście, że pod narkozą, bo ja miałam po prostu znieczulenie w gabinecie dentystycznym, a potem spuchnięte policzki i zero szkoły przez kolejne 4 dni. Powodzenia ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam za cb kciuki, nie mogę się doczekać na twoje relacje z USA! Powodzenia i w ogóle, będę czytać twojego bloga, ale nie obiecuję komentować bo często brakuje mi czasu...

    OdpowiedzUsuń
  5. W twoim mieście będzie jeszcze chłopak na wymianie z Finlandii ;)
    http://revolutionarily.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Powodzenia w USA kochana! <3 Nawet nie wiesz ile masz szczęścia!:)
    Czekam na kolejny wpis! ;3
    Zapraszam do siebie, ja co prawda nie wyjeżdżam na rok do USA ale robię wszystko żeby dostać się tam na studia:)
    http://im-living-my-american-dream.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń