Jejku, jak się cieszę, że wreszcie mogę założyć bloga! To
było moim marzeniem odkąd zaczęłam myśleć o wymianie (czyli od baaardzo
dawna…:)). Postanowiłam sobie, że zacznę prowadzić ten elektroniczny pamiętnik,
jak tylko dostanę papiery z USA. Nawet nie wyobrażacie sobie jak dłużył mi się
ten czas! Już pod koniec października miałam wypełnioną aplikacje i gotową do
wysłania do biura w Krakowie. Dowiedziałam się, że jestem gdzieś na początku
listy osób chętnych, także nie trzeba było się martwić, że w ogóle nie polecę.
Wszystko fajnie. Do końca stycznia można było jeszcze wysyłać papiery, więc
myślałam, że już w lutym będą jakieś informacje. No ale się przeliczyłam. I tak
mijał mój czas, aż przyszedł kwiecień i spotkanie wszystkich wymieńców z Polski
na konferencji w Bydgoszczy. Było tam trochę śmiechu, strachu, do łez nie
doszło (:P). Generalnie dobrze spędziłam czas i dowiedziałam się wielu
interesujących i istotnych rzeczy na temat wymiany. Także podczas tamtego
weekendu dostałam cynk, żeby napisać do koordynatorki wymiany w celu
dowiedzenia się chociaż o stan, do którego trafię (taka informacja powinna już
być). Więc zaraz po tym jak wróciłam do domu, wysłałam maila. I jaką otrzymałam
odpowiedź??
Potwierdzenie
dotarło, jedziesz do Multidystryktu Ohio Erie, nie mam jeszcze bliższych danych
o konkretnym miejscu.
Przeleciałam
treść tego maila wzrokiem, który zatrzymał się na słowie Ohio. Akurat
przygotowywałam wtedy z dziewczynami z klasy naszą salę do malowania, więc od
razu podzieliłam się z nimi tym newsem! Zaraz po tym wyszłam z pokoju i każdemu
napotkanemu znajomemu i sorowi krzyczałam w twarz, że lecę na wymianę do Ohio!
W sumie nie wiedziałam dokładnie gdzie leży ten stan, tak właściwie to nie
miałam bladego pojęcia o nim. No okay, miałam świadomość, że taki istnieje, ale
tak to nic poza tym. Cieszyłam się, ale tak naprawdę nie wiedziałam do końca z
czego. Żeby zaczerpnąć jakichś podstawowych informacji, otworzyłam wikipedię i
mapkę Stanów. Całkiem fajnie, Ohio leży na granicy z Pensylwanią, a z kolei ten
stan z Nowym Jorkiem. Położenie całkiem spoko, więc trochę mi ulżyło. Przyszedł
wieczór. Akurat mama odbierała mnie ze szkoły języka niemieckiego. Zaczęłam z
nią rozmawiać o tym mailu i powiedziałam dokładną treść (tak, zapamiętałam ją
na pamięć). A na to mama: Zaraz, zaraz, a czy przypadkiem Ohio-Erie to nie
jest jakiś region w Stanach, a nie tylko jeden stan? Nawet nie wiecie jak
się zdziwiłam, kiedy tylko wygooglowałam „Ohio-Erie”… Oczywiście moja mama
miała rację. Pierwszą rzeczą, która wyskoczyła mi była strona tego
multidystryktu, do którego mam trafić. Znalazłam tam informacje o tym, że w
skład Ohio-Erie wchodzi nie jeden stan, a aż 6 (Ohio, Michigan, Tennessee,
Kentucky, Zachodnia Wirginia i Północna Karolina). Aż łzy mi zaczęły napływać
do oczu, jak tylko pomyślałam, że mogłabym trafić do Kentucky i paść krowy na
farmie… Nie mogłam jednak powiedzieć o moich wątpliwościach mamie, bo by
zaczęła się martwić razem ze mną i mówić, że nie doceniam tego, że w ogóle mogę
gdzieś pojechać itd. Wtedy bardzo pomogły mi osoby, które mnie wspierały i
mówiły, żebym się nie przejmowała, że i tak wszyscy trafiają do mniejszych
miast, a zawsze mogę gdzieś pojechać na wycieczkę, że na pewno będzie super, bo
wymiana to najlepszy okres w życiu i możliwe, że jedyna taka szansa! To trochę
poprawiło mi humor. Nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać.
Zbliżał się
koniec maja, a moja skrzynka odbiorcza była pusta. Żadnego maila od
koordynatorki ani od mojego dystryktu/ klubu w USA. Na konferencji w Bydgoszczy
powiedzieli mi, że jak do końca maja nie będę miała jakichkolwiek
informacji, to mam zacząć się martwić. No i zaczęłam, więc wzięłam sprawy w
swoje ręce i sama napisałam wiadomość do pani koordynator. Mail od niej bardzo „pocieszający”:
Nie martw
sie ,nie otrzymałam jeszcze papierów dla żadnego studenta wyjeżdżajacego do USA
a jest ich 14.
Dam znać zaraz po otrzymaniu Twoich
dokumentów.
Z tego co sama
zdążyłam się zorientować (dzięki grupom na fejsbuku), to znaczna większość osób
otrzymała już swoje Guarantee Form, praktycznie wszyscy oprócz mnie… Także
fajnie, jest początek czerwca, ja kompletnie nic nie wiem, nie mam się martwić,
oczywiście nikogo to nie obchodzi, że mam zaplanowane wakacje i wyjeżdżam na
początku lipca, wracam jakoś po 20.07, no ale okay – relax, take it easy.
Jakoś parę dni
temu miałam lekkie załamanie. Zaczęłam się martwić tym wszystkim, że będę miała
mało czasu na wyrobienie wizy, że rodzice będą musieli zapłacić dużo pieniędzy
za bilet (muszę od razu kupić sobie też bilet powrotny typu open, czyli taki,
że będę mogła w każdej chwili wrócić do Polski, jeśli coś zrobię i wyrzucą mnie
z wymiany lub coś się stanie). Zaczęłam się zastanawiać, czy może lepiej nie
jechać w lipcu do Bułgarii, może ktoś będzie chciał wskoczyć na moje miejsce.
Powiedziałam o tym mamie, oczywiście ze łzami w oczach. Jejku, jaka moja mama
jest wspaniała! Ona umie mnie pocieszyć! Kazała mi przestać płakać i
stwierdziła, że najwyżej do Stanów polecę z lekkim opóźnieniem, bo to nie jest
nasza wina, że nie mamy tych dokumentów, my wszystko wypełniliśmy w terminie.
Zaczęłam się śmiać i od razu poprawił mi się humor. Dodatkowo powiedziała, że
poprosi tatę, żeby zadzwonił do pani koordynator i zapytał się, o co chodzi z
tą moją wymianą.
No i zaczyna się
najdziwniejszy dzień w moim życiu, pełen tylu zwrotów akcji – środa(19.06)!
Przed południem
wysłałam tacie smsem numer do tej pani, żeby przypomnieć mu o obiecanym
telefonie. Chwilkę później postanowiłam sprawdzić gmaila. Oczywiście otrzymałam
jakieś reklamy z topshopu, pull&bear i sinsaya, no i mail z napisem „Rotary
Youth Exchange Program” w tytule. Byłam w mega szoku. Z niecierpliwieniem
czekałam, aż załaduje się treść. Gdzieś głęboko liczyłam, że będzie to
informacja o moim placemencie, a tu taka niespodzianka (nie powiem, że miła…):
Czy
ktokolwiek kontaktował sie z Tobą np. host family? Ja tez zaczynam sie martwić
bo od 2 miesiecy nie mam odpowiedzi z Ohio Erie na moje maile a już znaczna
cześć dokumentów teraz zaczyna przychodzic do innych studentów..Wiem ,że tam
były huragany i kataklizmy może to jest przyczyna, bede dalej w kontakcie.
Załamana tą
informacją, od razu zadzwoniłam do mamy. Oczywiście miała pacjenta… Więc
wykręciłam do taty, chyba ze 3 raz telefonowałam i nic! Nagle do mnie oddzwonił
i okrzyczał za to moje nachalne dzwonienie. Super. Natychmiast powiedziałam mu
co się stało, a on kazał mi zadzwonić do mamy. Jeszcze lepiej. No ale w końcu
mama oddzwoniła i powiedziała, że tata zaraz zadzwoni do tej pani. I tak się
stało. A wiecie co ona powiedziała? Że ona w tym momencie spróbuje się
skontaktować jeszcze raz z tym dystryktem i żebyśmy dali sobie tydzień na
dowiedzenie się wszystkiego, jeśli to nie wypali, to ona na ten moment może nam
zaproponować tylko wymianę do Brazylii! No rewelacja po prostu. Mój świat w tym
momencie wywrócił się do góry nogami, w jednym chwili byłam pewna, że polecę na
wymianę, a następnie okazało się, że to wcale nie jest takie pewne… Jedyne co
przyszło mi na myśl to płakać. No chyba tylko ja mam takie szczęście…
Przed wyjazdem
postanowiłam popracować nad swoją formą i zaczęłam chodzić na zajęcia fitness.
Jest sobie środowy wieczór, jadę autobusem po zajęciach, cała spocona i
zmęczona, słucham muzyki, wszystko normalnie. Nudziło mi się trochę, więc
włączyłam internet w telefonie i sprawdziłam maila. W skrzynce odbiorczej jedna
wiadomość od nieznanej mi osoby z takim tytułem: Urszula Choduń paperwork! Z
radości zaczęłam się szczerzyć jak głupia, aż ludzie w autobusie dziwnie się na
mnie patrzyli. Pierwsze co zrobiłam to przesłałam tego maila do mamy, taty i
siostry. Sama tylko przeleciałam wzrokiem i zobaczyłam nazwę miasta i stan:
Coshocton, Ohio! Natychmiast zadzwoniłam do mamy, żeby sprawdziła maila.
Normalnie nie mogłam się doczekać, aż dotrę do domku i obejrzę wszystkie
dokumenty na laptopie! Dostałam tam GF, aplikację mojej pierwszej host rodziny
i informacje o klubie, ubezpieczeniu itp. Byłam strasznie podekscytowana! Od
razu kazałam dzwonić mamie do biura podróży, żeby szukali mi biletu oraz
załatwiali spotkanie w ambasadzie. Niestety było już po 21, więc nic nie mogła
zrobić. :((( Musiałam czekać do następnego dnia. Po powrocie ze szkoły (no
dobra nie byłam w szkole, tylko u babci piec ciastka – uczę się jakichś
„polskich” przepisów:)) otworzyłam jeszcze raz maila i weszłam na stronę, którą
wysłał mi koordynator z USA, żeby kupić ubezpieczenie. Kurczę, liczyłam, że od
razu będę mogła załatwić wizę, a tu się okazało, że dopiero po wysłaniu
potwierdzenia zakupu tego ubezpieczenia, oddział Ohio-Erie zajmie się papierami
związanymi z wizą i następnie mi je przyśle. Teraz gdy już wszystko wykonałam,
pozostaje mi tylko czekać na odpowiedź od Patricka ze skanami dokumentu DS- 2019 (takiego, który jest mi potrzebny do składania wniosku o
wizę).
W czwartek (20.06) dostałam maila z informacją od
koordynatora, że jak tylko dostanie te dokumenty, to mi wyśle skany, żebym
mogła się już umawiać na rozmowę, ale i tak chyba będę musiała czekać na
oryginały nadane pocztą, więc coś czuje, że sobie trochę poczekam…
Jest poniedziałek (24.06), czyli 4 dni od ostatniej
wiadomości ze Stanów. W przyszłym tygodniu jadę na Opener’a, mam nadzieję, że
nie będę musiała rezygnować z jednego dnia festiwalu na rzecz spotkania w
ambasadzie. Raczej uda mi się ogarnąć to później :) W ogóle nie rozumiem
jednego. Na tej konferencji w Bydgoszczy powiedzieli, że po otrzymaniu wizy
przez miesiąc nie można wyjechać do USA. Na stronie ambasady nic nie jest o tym
napisane, a poza tym ostatnio natknęłam się na bloga (już nie pamiętam jak się
nazywał), gdzie dziewczyna dodała post 3 sierpnia i tam napisała, że tydzień
temu była na rozmowie w ambasadzie i dostała wizę. Jej kolejny post był z
września, ale w treści wspomniała, że 7 sierpnia wylatywała już do Stanów. Więc
jak to jest z tymi wizami? Wiecie coś na ten temat??
Ulczix